System zdrowia a badania cytologiczne

Od lat dąży się do tego, aby Polki chętniej odwiedzały ginekologów i zachęca się je do regularnego wykonywania cytologii. Rokrocznie tysiące zaproszeń na badania przesiewowe trafia do rąk kobiet między 25-59 rokiem życia. A co by się stało, gdyby faktycznie wszystkie Polki zdecydowały się odwiedzić ginekologów? 
fit.pl
2013-03-08 00:00
Udostępnij
System zdrowia a badania cytologiczne
Czy system opieki zdrowotnej byłby w stanie udźwignąć taki zryw? Co by się stało z pacjentkami, u których wykryto by stany przedrakowe lub inne nieprawidłowości? Nawet dziś, przy stanowczo zbyt niskiej zgłaszalności na badania cytologiczne, kobietom zdarza się usłyszeć z ust lekarzy „Nie mamy pieniędzy na leczenie chorób szyjki macicy. Mamy tylko pieniądze na raka.” Co stałoby się zatem, gdyby pacjentek było jeszcze więcej? Z okazji Dnia Kobiet rozmawiamy z dr. n. med. Grzegorzem Południewskim, który życzy wszystkim Paniom, aby kampania promująca badania cytologiczne nie opierała się tylko na pustych hasłach, ale pociągała za sobą realne działania na rzecz wyeliminowania raka szyjki macicy.

Co stałoby się, gdyby prowadzona od wielu lat kampania przyniosła oczekiwane rezultaty i Polki tłumnie ruszyłyby do gabinetów ginekologicznych?

Dr Grzegorz Południewski: Z jednej strony byłoby to spełnienie pięknego snu… Niewątpliwie mielibyśmy ogromny tłok, ale może wreszcie udałoby się wykonać wszystkim kobietom badania cytologiczne, które są niezbędnym elementem profilaktyki raka szyjki macicy. Ten sen mógłby jednak przerodzić się w koszmar, wynikający głównie z tego, że część pacjentek, u których by wykryto zmiany, nie uzyskałyby prawidłowej pomocy zarówno medycznej, jak i psychologicznej. Niestety bywa tak, że silny lęk jest przyczyną zaniechania walki z chorobą. Dlatego pacjentki muszą wiedzieć, że szybkie rozpoczęcie odpowiedniej terapii w wielu wypadkach przesądza o sukcesie leczenia.

Do Polskiej Koalicji na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy docierają kolejne sygnały o tym, że pacjentki, które dostają zaproszenia z NFZ, nie mogą dodzwonić się do placówek, w których wykonywane są cytologie w ramach badań przesiewowych. A jeśli już uda im się dodzwonić to terminy są bardzo odległe, o ile w ogóle są…

Zdaję sobie z tego sprawę. To jest właśnie dramat… Przykro mi to stwierdzać, ale liczba placówek wykonujących nieodpłatnie badania cytologiczne jest wciąż zbyt mała. To badanie musi być standardem w każdym gabinecie. Cytologia zawsze powinna być refundowana, niezależnie od tego czy jest wykonywana w gabinecie prywatnym czy państwowym. Jeżeli pacjentka jest ubezpieczona, to dlaczego miałaby za to świadczenie płacić? Darmowe badanie powinno przysługiwać kobietom raz w roku. Oczywiście, jeżeli ma być ono przeprowadzane właściwymi narzędziami i oceniane w odpowiednich warunkach, to kwota zwracana gabinetowi przez NFZ nie może być skrajnie niska. To znacznie obniża jakość świadczeń.

Mówimy o badaniu raz w roku… A NFZ refunduje cytologię raz na trzy lata.

I tu właśnie tkwi cały problem. Nasze realia mają się nijak do standardów zachodnich. Badanie raz na trzy lata możemy wykonywać u kobiet zdrowych. Jeżeli jednak zostanie stwierdzona nadżerka, stan zapalny czy inne nieprawidłowości, to jest to absolutne wskazanie do częstszego wykonywania cytologii.

To jak powinny być zorganizowane takie badania?

Jeżeli chcemy uzyskać właściwy efekt populacyjny, to nie możemy nagle wszystkich cytologii wykonać w jednym miesiącu. Najrozsądniej, gdyby rozegrało się to w ciągu roku lub dwóch lat. Przy obecnych realiach system po prostu nie udźwignąłby równoczesnego zrywu wszystkich pacjentek. Z drugiej strony właściwy skutek badań przesiewowych uzyskiwany jest wówczas, gdy kobiety w danej grupie wiekowej regularnie, w odpowiednich odstępach czasu poddawane są cytologii. Z tego powodu wszelkie jednorazowe akcje nie odnoszą sukcesu populacyjnego. Hasła i namowy docierają bowiem tylko do określonej grupy kobiet. Zazwyczaj tych bardziej świadomych zdrowotnie. A te kobiety, które się swoim zdrowiem do tej pory nie przejmowały i tak nie odwiedzą gabinetów ginekologicznych. Dlatego trzeba dotrzeć przede wszystkim do tych kobiet, które się nie przejmują, a czasem nawet nie wiedzą, że powinny się przejmować. Aż 50% kobiet, które chorują na raka szyjki macicy nie miało nigdy robionej cytologii…

Jak w takim razie do nich dotrzeć?

Są tacy, którzy chcą stosować metodę przysłowiowego kija, zastraszać brakiem możliwości skorzystania z różnego rodzaju świadczeń zdrowotnych czy używać innych gróźb. Moim zdaniem to nie tędy droga. Najlepszym sposobem jest długofalowe budowanie świadomości zdrowotnej. Wytłumaczenie kobietom, że warto się badać. Oczywiście to nie jest łatwy proces. Z pewnością te pacjentki, które nie wiedzą co włożyć jutro do garnka, będą się mniej przejmować szyjką macicy, ale to nikogo nie zwalnia ze starań.

Kto powinien się tym zająć?

Z pewnością nie jest to tylko zadanie dla lekarzy, położnych czy pielęgniarek. Ważne, żeby zajęły się tym osoby zaangażowane, które namówią na wizytę u ginekologa. To może być opiekun społeczny, kurator, ale również sąsiadka czy ktokolwiek inny z otoczenia, kto wyjaśni zyski społeczne i osobiste regularnego wykonywania cytologii. Chodzi o to, aby promować modę na dbanie o siebie. Wizyta u ginekologa nie może odbywać się wyłącznie przy okazji kolejnej ciąży czy występujących już niepokojących objawów. Cytologia powinna stać się zdrowym nawykiem. Dlatego potrzebna jest systematyczna i długofalowa edukacja. Wszelkiego rodzaju jednorazowe akcje mają charakter doraźny i załatwiają tylko wierzchołek wielkiej góry lodowej, jaką jest problem raka szyjki macicy. Opieka zdrowotna w tym zakresie nie może być zjawiskiem akcyjnym, ale musi się stać zjawiskiem permanentnym.

Jeżeli już pacjentki zdecydują się wykonać cytologię, to czy system jest przygotowany na dalsze objęcie ich opieką? Czy kobiety ze stanami przedrakowymi czy stanami zapalnymi mogą liczyć na odpowiednią pomoc czy system jest odpowiednio przygotowany tylko na przyjęcie kobiet z rozwiniętym już nowotworem?

Interwencja medyczna powinna być podjęta przy wszelkiego rodzaju nieprawidłowościach. Pacjentki ze stanami zapalnymi czy nadżerkami nie mogą przecież czekać, aż przerodzą się one w raka. Powinny od razu być leczone! Dlatego musi zmienić się mentalność lekarzy, którzy nie powinni szukać u pacjentek nowotworów, ale przede wszystkim starać się do tych nowotworów nie dopuścić. To jest przecież ogromna oszczędność dla systemu. Taniej jest wyleczyć drobne nieprawidłowości niż przeprowadzać skomplikowane operacje usunięcia macicy i prowadzić kosztowne terapie. Samo leczenie onkologiczne to jednak nie jedyny koszt systemu. Państwo będzie musiało również zapłacić za rehabilitację, zwolnienia lekarskie, być może dożywotnie renty dla pacjentek. A zdrowa pacjentka, z uchwyconymi szybko nieprawidłowościami, nie dość, że nie stanowi kosztu, to na dodatek odprowadza jeszcze podatki do fiskusa. Naprawdę bardziej opłaca się przeciwdziałać niż leczyć..

Do Koalicji RSM dochodzą słuchy, że nawet w dużych ośrodkach klinicznych, takich jak Kraków czy Warszawa dochodzi do zaniedbań ze strony lekarzy, którzy bagatelizują stany zapalne czy stany przedrakowe, zapraszając pacjentki ponownie kiedy problem nabierze naprawdę poważnych rozmiarów…

Wszystko zależy od tego jak nastawieni są ludzie w danej placówce służby zdrowia, co potrafią i co chcą dla pacjenta zrobić. Oprócz tego, że jesteśmy lekarzami, którzy powinni wykonywać swoją pracę zgodnie ze standardami medycznymi, jesteśmy przede wszystkim ludźmi. A pozostawienie pacjentki z przewlekłym stanem zapalnym bez pomocy, jest po prostu nieludzkie.

Opieka ginekologiczna jest w dużej mierze w naszym kraju sprywatyzowana. Z kolei badania przesiewowe wykonywane są w placówkach państwowych, niejako w oderwaniu od innych procedur ginekologicznych.

Niestety, to stanowi spory problem. Usługi o charakterze profilaktycznym nie powinny być oderwane od pacjentki, jej historii i opiekującego się nią lekarza. Nasz system społecznej służby zdrowia na wielu polach jest po prostu niewydolny. Między innymi niedomaga właśnie profilaktyka, rozumiana nie tylko jako świadczenia medyczne, ale przede wszystkim jako edukacja. Dotyczy to zarówno raka szyjki macicy, jak i raka sutka czy niechcianych ciąż. Brakuje również standaryzacji postępowania i pewnego minimum, którego pacjentka zawsze może oczekiwać w przypadku określonej sytuacji.

Zmiany wymaga również sposób myślenia Ministerstwa Zdrowia, które profilaktykę traktuje jako atrakcyjny sztandar, ale tak naprawdę nie chce na nią wyłożyć pieniędzy. Chcieliby dawać mało, a wyciągać dużo… Niestety w tym wypadku tak się nie da. Tu trzeba zainwestować sporo, żeby po kilku, może kilkunastu latach móc mówić o poważnych zyskach. Dotyczy to między innymi szczepień przeciwko wirusowi HPV, w przypadku których wciąż brakuje woli politycznej do refundacji. To tak, jakby przestać łożyć na edukację, bo jej efekty są widoczne dopiero po latach. Przecież to oczywiste, że uczeń z dnia na dzień nie stanie się geniuszem… Inwestuje się w jego przyszłość. Dlaczego tak trudno podobnie myśleć o profilaktyce zdrowotnej? Dlaczego w tym przypadku kilkuletnia perspektywa jest zbyt abstrakcyjna dla rządzących, którzy nie widzą dalej, niż do kolejnych wyborów?

Nieco ponad rok temu do rąk Ministra Zdrowia trafił opracowany przez Polską Koalicję na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy program zmian, które znacząco mogłyby w kilkuletniej perspektywie zmniejszyć zapadalność na raka szyjki macicy w naszym kraju. Z radością obserwujemy, że liczne wnioski Koalicji zawarte w części dotyczącej edukacji, znalazły odzwierciedlenie w planach Ministerstwa Zdrowia, pewne zmiany planowane są w obszarze skryningu cytologicznego, niestety nadal nie podjęto żadnych działań zmierzających do wdrożenia szczepień.

www.zdrowie.fit.pl