Kamila Porczyk, trzykrotna mistrzyni świata w fitnessie. Z wykształcenia jest nauczycielem, pracuje jako osobisty trener. Jej ulubionym sportem jest oczywiście fitness. W rozmowie z Agnieszką Mickiewicz (Body Life) opowiada o swojej pasji, pracy i planach na przyszłość.
fit.pl
2005-12-27 00:00
Udostępnij
Kamila Porczyk
Kamila Porczyk, trzykrotna mistrzyni świata w fitnessie. Z wykształcenia jest nauczycielem, pracuje jako osobisty trener. Jej ulubionym sportem jest oczywiście fitness.

Jak zaczęła się Pani przygoda z fitnessem?
Trenowałam jako dziecko akrobatykę sportową. Moja kariera nie potoczyła się jednak tak, jak sobie wymarzyłam. Wprawdzie na studiach w Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach kontynuowałam treningi, ale przestawało mnie to satysfakcjonować i je przerwałam. o pewnym czasie postanowiłam jednak znów zabrać się za siebie. Najpierw chciałam schudnąć i poprawić sylwetkę. Zwróciłam się więc do Marcina Jabłońskiego - mistrza Polski w kulturystyce, który studiował na naszej uczelni, o rozpisanie diety. Nie wierzył wówczas, że wytrzymam dłużej niż tydzień, bo dieta i ćwiczenia wymagały dużego hartu ducha. Ponieważ jednak jestem z natury bardzo ambitna i wymagająca wobec siebie, nie dałam za wygraną. Po trzech tygodniach efekt był rewelacyjny, a Marcin zaskoczony moim wyglądem.

kamila porczykCzy wtedy postanowiła Pani zaangażować się w fitness?

Znałam, oczywiście, tę dyscyplinę, bo kibicowałam Oli Kobielak. Bardzo ją wówczas podziwiałam. Nie wierzyłam jednak, że jestem w stanie zbudować taką sylwetkę. Spróbowałam jednak treningu na siłowni. Nauczyłam się techniki, która, wbrew pozorom, jest trudna, wymaga wielkiej dokładności i uwagi, aby nie zrobić sobie krzywdy, a osiągać postępy. Marcin czuwał nad moimi treningami. I tak udało mi się osiągnąć cel diety i treningu. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać o fitnessie. Chciałam spróbować swoich sił w tej dyscyplinie. Miałam wielką potrzebę wypełnienia osiągnięciami luki, jaką pozostawiła akrobatyka. Jesienią 1999 roku wzięłam udział w konkursie Miss Fitness. Był to mój debiut w fitnessie. Po tym doświadczeniu zdecydowałam się jednak kontynuować starty w innej federacji, w której większą rolę odgrywają elementy rywalizacji sportowej niż konkurs piękności. Stawia ona większe wymagania co do sylwetki i to mi się bardzo podoba. Związałam się z Polskim Związkiem Kulturystyki i Trójboju Siłowego, przy którym działa sekcja fitness. Niedługo potem wzięłam udział w Pucharze Polski, w którym zajęłam trzecie miejsce. Była to dla mnie wielka radość, bo stanęłam na "pudle". A jednocześnie wiedziałam, że czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy. Po tych zawodach rozpisaliśmy z Marcinem plan treningów na cały rok. Kolejnymi zawodami były Mistrzostwa Polski w maju 2000 roku. Miałam pół roku na przygotowanie się do nich. Traktowałam wtedy już fitness bardzo poważnie. Byłam zaangażowana w sport 24 godziny na dobę. Zrezygnowałam z wielu przyjemności, także z życia towarzyskiego. Efektem był tytuł mistrzyni Polski. Potem tytuł wicemistrzyni Europy, zdobyty w Terremolinos.

Srebrny medal w Hiszpanii był Pani pierwszym dużym osiągnięciem na arenie międzynarodowej i to uzyskanym w tak krótkim czasie.

Myślałam wtedy trochę, że łut szczęścia, że nie przyjechały najlepsze zawodniczki. Ale kolejnym wyzwaniem były Mistrzostwa Świata jesienią ubiegłego roku w Warszawie...

...które przyniosły wspaniałe zwycięstwo i złoty medal.
Nie interesowało mnie miejsce poza podium, musiałam więc podnieść swój poziom. Wiedziałam już, jakich konkurentek mogę się spodziewać, byłam nastawiona na ciężką pracę. Rytm dnia wyznaczały: dieta i trening. Bardzo mnie wówczas wspierał mój chłopak, Marek, za co jestem mu bardzo wdzięczna.

Jak był możliwy ten błyskawiczny rajd od sukcesów w Polsce, Europie, aż do Mistrzostw Świata?

Wymagało to ode mnie olbrzymiej pracy. U kobiety bardzo trudno jest wyrzeźbić odpowiednią sylwetkę. Niezbędna jest właściwa i rygorystycznie stosowana dieta, przyjmowanie suplementów. Zainwestowałam w siebie i udało się. Nie ukrywam, że pochłonęło to mnóstwo pieniędzy. Gdybym wcześniej wiedziała, że na przygotowanie wysokiej formy w grę będą wchodzić tak duże pieniądze, nie wiem czy zdecydowałabym się na ten sport. Na szczęście dzięki mojemu menedżerowi, Andrzejowi Dylczykowi, mam teraz sponsora i jest mi dużo łatwiej poświęcać pełną uwagę i wysiłek treningowi.

Czy osiągnąwszy tak dużo nie jest trudniej znaleźć motywację do dalszej pracy?

Owszem, ale jest we mnie ciągła potrzeba ruchu i osiągania satysfakcji z tego, że jestem coraz lepsza. To mnie pcha do przodu. Gdybym nie zajmowała się profesjonalnie sportem, nie wiem, czy wystarczyło by mi sił, żeby z dnia na dzień trzymać dietę i chodzić na treningi, na przykład tylko po to, aby na wakacje wyglądać lepiej. Starty mnie bardzo dopingują. Na pewno też żądza sukcesu. Nic nie jest w stanie zastąpić satysfakcji ze stanięcia na podium i wysłuchania Mazurka Dąbrowskiego. Jest to wspaniałe uczucie.

Podczas przygotowań zdarzają się Pani zapewne chwile kryzysu. Jak Pani sobie z nimi radzi?

Pomaga mi między innymi myśl o tym, że po zawodach będę miała znowu prawo wrócić do normalnego życia, zasmakować potraw, które musiałam odstawić ze względu na dietę i robić to, na co przyjdzie mi ochota. Dopinguje mnie też to, że mnóstwo osób we mnie wierzy. Są to przede wszystkim moi bliscy. Od początku wielkie nadziej pokładał we mnie mój tata. Poza tym szkoda się cofnąć po tym, co już wypracowałam. Zresztą cele jakie sobie stawiamy z Marcinem po każdych zawodach, po których analizujemy występy moich rywalek, zmuszają mnie do pracy nad wieloma szczegółami. Czeszka ma na przykład, większą masę mięśniową, Rosjanka bardziej dopracowany układ, Szwedka ładniej stoi. Są to rzeczy, które mogę u siebie poprawić.

W zawodach fitness bardzo ważna jest sylwetka, perfekcyjnie wykonany układ choreograficzny, sprawność fizyczna, wygimnastykowanie. Tych elementów jest dużo, dochodzi jeszcze do tego walka ze stresem. Nad czym musiała Pani najbardziej pracować?

Mówiąc szczerze, sam start nie sprawia mi problemów emocjonalnych, lubię takie wyzwania, nie mogę wręcz doczekać się momentu wyjścia na scenę. Przed Mistrzostwami Świata obawiałam się trochę o sylwetkę. Nie znałam jeszcze na tyle swojego organizmu, żeby przewidzieć, jak będzie reagować na dietę, na stosowane odżywki. Bardziej jednak stresowały mnie same przygotowania. Najtrudniejszy był okres na 2-3 tygodnie przed zawodami, kiedy musiałam mieć perfekcyjnie zorganizowany dzień ze względu na rygorystyczną dietę. Przy czym wiąż byłam w podróży: przymiarka kostiumu we Wrocławiu, praca nad choreografią u Zofii Dąbrowskiej w Gliwicach, akrobatyka u Adama Majkowskiego w Kielcach, studia w Katowicach, chłopak w Częstochowie. To był dla mnie duży wysiłek, brakowało doby na przygotowanie wszystkiego.

Jaki kolejny cel zamierza Pani teraz osiągnąć?

Mam złote medale z Mistrzostw Polski, Europy i Świata. Chciałabym teraz udowodnić, że żaden z nich nie był przypadkiem. Potem zobaczymy, może zawodowstwo...

Czy te sukcesy sportowe zmieniły coś w Pani życiu?

Po jesiennych Mistrzostwach Świata w Warszawie pojawiły się relacje w prasie, wygrały przecież dwie Polki: Ola Kobielak w kategorii do 160 cm wzrostu, ja - powyżej 160 cm. Szybko jednak nastąpiła cisza. Nie ma w Polsce Lobby fitnessowego, nie ma też wciąż jeszcze mody na sportową sylwetkę. Mnóstwo ludzi źle kojarzy fitness. Widząc kobiety o lekko zarysowanym umięśnieniu, atletycznej sylwetce, co uważam za bardzo atrakcyjne i zdrowe, nie akceptują ich wyglądu. Media nie odkryły jeszcze, że fitness jest aktualnym tematem. Nie stałam się osobą publiczną, wchodząc na siłownię w moim rodzinnym mieście, jestem traktowana jak przypadkowy klient. Do popularyzacji tej dyscypliny bardzo przyczyniła się Ola Kobielak, to ona przetarła u nas szlaki fitnessu. Ja chciałabym dalej propagować tę dyscyplinę sportu w Polsce. Cieszę się, że jest coraz więcej zawodniczek, więcej kobiet ćwiczy, interesuje się treningami i dietą. Dla nich, między innymi, nagrałam ostatnio kasetę video z materiałem instruktażowym dla początkujących i zaangażowanych. Prezentuję na niej najlepsze i najbardziej efektywne ćwiczenia, a Marcin Jabłoński udziela porad dietetycznych. Ponadto współpracuję z firmą promocyjną Andrzeja Dylczyka, która zajmuje się organizowaniem imprez i akcji reklamowych, łącząc je z propagowaniem zdrowego stylu życia. Stawiamy na sport, taniec, ruch, ładną sylwetkę. W pokazach mody nie biorą udziału tradycyjne modelki, ale wysportowane tancerki. Trzeba pamiętać, że rola kobiety w Polsce nieco się zmieniła. Kobiety pracują na wysokich stanowiskach, żyją dynamicznie, załatwiają interesy, o których kiedyś by nie marzyły. Warto sprawić, aby zadbały też o siebie, o własną rekreację ruchową, sprawność, a przez to - o dobre samopoczucie.

Czy myśli Pani o tym, co będzie robić po zakończeniu kariery sportowej?

Lubię stawiać sobie nowe cele, uwielbiam rywalizację. W zawodach fitness biorą z powodzeniem udział starsze zawodniczki, w wieku około trzydziestu lat, więc z moimi dwudziestoma czterema mam jeszcze dużo czasu przed sobą, będę chciała nadal trenować. Może kiedyś zajmę się szkoleniem młodszych zawodniczek. Jeżeli tylko psychicznie dam sobie radę, bo niestety brak mi cierpliwości. Zdobyłam już wprawdzie dużą wiedzę i doświadczenie. Nie wiem jednak, czy się do tego nadaję. Czasem przyglądam się pracy instruktorek prowadzących zajęcia aerobiku, funky, stepu w klubach. Bardzo je podziwiam. Ta praca wymaga mnóstwo wysiłku. Dziewczyny mają niespożytą energię, radość życia, są uśmiechnięte. Jestem zafascynowana ich postawą.

Życzę Pani utrzymania świetnej fitnessowej formy i powodzenia w startach. Dziękuję za rozmowę.


Agnieszka Mickiewicz
Body Life