Jest Pan najbardziej znanym, aktywnym seniorem w Radomiu. Trener pływania, miłośnik boksu, utytułowany kulturysta, honorowy członek WOPR, wieloletni fizjoterapeuta w klubie Radomiaka – Pana tytułów i zasług dla radomskiego i polskiego sportu można mnożyć. Jak właściwie rozpoczęła się Pana przygoda ze sportem?
Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się już we wczesnym dzieciństwie, kiedy to jako mały chłopiec z 4. rodzeństwa miałem kłopoty ze zdrowiem. Trudna sytuacja rodzinna – bieda w okresie przedwojennym sprawiła, że urodziłem się dzieckiem słabym, a cierpiąc na niedożywienie, nie mogłem fizycznie dorównać swoim kolegom. Z tego względu interesowałem się każdym sportem, chciałem być silny i zwinny jak oni, dlatego dużo biegałem, skakałem po drzewach, grałem w piłkę, gimanstykowałem się. To właśnie ćwiczenia fizyczne sprawiły, że pomimo niewielkiej postury stałem się sprytny i dobrze umięśniony.
Boks był pierwszą aktywnością, która ukształtowała Pana zainteresowanie sportem wyczynowym? Dlaczego postanowił Pan zakończyć karierę?
Pierwsze sportowe kroki stawiałem jako bokser w klubie radomskiej Broni. Było to w czasach, kiedy jako stażysta po szkole garbarskiej nie mogłem znaleźć zatrudnienia. Z ciekawości wraz z kolegami podpatrywaliśmy treningi na Broni, a ponieważ zauważył nas trener, postanowił sprawdzić, który z nas chce spróbować na ringu. Jako, że byłem najmniejszy, koledzy trochę zmusili mnie, bym zmierzył się z przeciwnikiem. Nie trudno było mi go pokonać. Wykorzytałem swój spryt i chłopak szybko leżał na macie. Tak samo stało się, z drugim już lepszym zawodnikiem. Tak znalazłem pracę, jako bokser na etacie Broni Radom.
Mistrzem okręgu kielecko-rzeszowskiego zostałem staczając trzecią walkę w życiu. Było to w 1956 roku. Parę mięsięcy po tym wydarzeniu zostałem powołany do służy wojskowej. Moja jednostka mieściła się w Kielcach i tam także zajmowałem się boksem w klubie Korony Kielce. Wiele walk wygrywałem pez nokaut, dlatego do dziś śmieję się z przezwiska "Król Nakautu". W jednej walce tak znokautowałem mojego przeciwnika, że ten po prostu już nie wstał z ringu – było to już pod koniec mojej kariery wojskowej. Tamten wypadek spowodował, że postanowiłem zakończyć karierę.
Niedługo potem pojawiła się kulturystyka, a wraz z nią sukcesy i niezaprzeczalnie najbardziej rozpoznawalna sylwetka w Radomiu! Co było takiego pociągającego w kulturystyce, że postanowił Pan ją trenować?
Kulturystyką "zaraziłem się" jeszcze w wojsku za pośrednictwem studentów Akademii Sztuk Pięknych, którzy odbywali przymusowe przeszkolenie. To dzięki ich wpływom i pasji podpatrywania ludzkiego ciała zacząłem interesować się wysportowaną sylwetką i pięknem muskulatury ciała. W Polsce w latach 50. i 60. kulturystyka była jeszcze dziedziną nieznaną, dlatego wiedzę na ten temat czerpałem z zagranicznych pism, które po raz pierwszy zobaczyłem właśnie w wojsku. Podpartując amerykańskie broszury kuturystyczne i naśladując ówczesnych pionierów, zacząłem swoje pierwsze treningi rozciągające. Wtedy do ćwiczeń wykorzytywałem po prostu ciężkie kamienie. Po powrocie z wojska, poczułem, że właśnie kulturystyka jest tym, co chciałbym dalej trenować.
Jak wyglądały treningi kulturystyczne kiedyś - z pewnością różniły się od tych dzisiejszych?
Kiedy zaczynałem swoje pierwsze treningi, nie tylko mieliśmy trudny dostępu do wiedzy – jak już wspominałem były to amerykańsie broszury kulturystyczne oraz informacje z czasopisma "Sport dla Wszystkich" – poźniej z działu kulturystyka, którego w dalszej karierze ze Staszkiem Zakrzewskim, byłem również współtwórcą. Przede wszystkim jednak nie było odpowiednich przyrządów treningowych. Dzięki pomocy przyjaciela, który studiował na politechnice kierunek mechaniczny, miałem prymitywne, żelazne sztangielki i kule, ale głównie ćwiczyło się podnosząc worki z piaskiem i kamienie. W czasach mojej młodości nie znaliśmy żadnych suplementów, a tym bardziej sterydów. Żeby wystartować w zawodach należo po prostu cieżko trenować i dobrze się odżywiać. W moim przekonaniu plagą i ciemną stroną dzisiejszej kulturystyki jest właśnie sztuczna suplementacja.
Miał Pan swojego mentora, wzór do naśladowania?
W początkach polskiej kulturystyki to my byliśmy pionierami, wzorce czerpaliśmy oczywiście z zachodu. Moim idolem był Steve Reevers, który w latach 40. zdobywał sukcesy jako Mr America, Mr Universe, a potem w latach 50. okrzyknięty został także najlepszym kulturystą na świecie. Pierwszy raz zobaczyłem go na okładce "Sportu dla Wszystkich" a potem, gdy sam zacząłem wygrywać także znalazłem się na okładce tej gazety.
Należał Pan do ścisłej, krajowej czołówki kulturystów. Nie udało się jednak zdobyć tytułu Mistrza Polski. Jak Pan myśli dlaczego?
W latach 60. kiedy debiutowałem na zawodach, moim największym przeciwnikiem był Jan Włodarek. Często jeździłem na zawody rywalizująć z nim w Warszawie czy w Spocie na letnich Mistrzostwach Polski (to właśnie tam zdobywałem swoje największe sukcesy). Nie udało się zostać zostać Mistrzem Polski, ze względu na zbyt niską wagę mięśniową w mojej kategorii wzrostowej. W pierwszych latach zawodów kulturystycznych istniały bowiem dwie kategorie wzrostowe do 173 cm i powyżej. W swojej kategorii trzeba było mieć odpowiednią wagę mięśniową. Ja, pomimo pięknej sylwetki, byłem po prostu zbyt szczupły.
[-------]
Kto wspierał Pana w karierze?
Na początku sam musiałem być dla siebie wsparciem, radzić sobie z kłopotami natury zarówno finansowej, jak i zawodowej, dopiero kiedy założyłem swoją rodzinę, żona, a potem córki wierzyły w moje zamiłowania i zawsze mnie wspierały. Jedna z moich córek po części poszła w moje ślady i dziś jest cenionym ortopedią i fizjoterapeutką w Toronto. Często, gdy pracuję z piłkarzami Radomiaka wykorzytuję jej wiedzę i doświadczenie. Zawsze mogę na nią liczyć.
Jest Pan założycielem pierwszego, radomskiego ośrodka kulturystycznego, a także założycielem i prezesem WOPRu.
To prawda. Pierwszy ośrodek kulturystyczny założyłem pod koniec lat 50. i na początku 60. w budynku dzisiejszego III Liceum im. Dionizego Czachowskiego. Z tego względu jestem nazywany ojcem radomskiej kulturystyki. Trenowaliśmy zarówno chłopców i dziewczęta. Przygotowywaliśmy formę na zawody kulturystyczne i gimnastyczne młodzieży. Dzięki mojemu przyjacielowi, o którym już wspominałem, regularnie otrzymywaliśmy pierwsze sztangi, hantle oraz inne przyrządy gimnastyczne pomocne w codziennych treningach.
Zaczynałem swoją przygodę z pływaniem w czasach, gdy w Radomiu nie było jeszcze kadry instruktorskiej. To właśnie dlatego po skończeniu studiów postanowiłem zrobić licencję instruktora pływania. Mieliśmy wtedy doskonałych trenerów innych dyscyplin np. piłki nożnej, ale nikt w Radomiu nie uczył pływać. To zmobilizowało mnie, by propagować rekreację wodą. Na stawach w podradomskim Kosowie podpatrywałem jak pływają ludzie, zacząłem bardziej interesować się aktywnością sportową w wodzie, a w szczególności chciałem uczyć dzieci pływać. Pływanie stało się moim kolejnym hobby. Jako jedyny wówczas instruktor pływania miałem swoją sekcję na basenie w Sadkowie. 25 lat uczyłem pływania dzieci i dorosłych. Moja fascynacja ruchem w wodzie skłoniła mnie do napisania pracy doktorskiej, ale śmierć mojej żony spowodowała, że zrezygnowałem z kariery w Warszawie i swoje kwalifikacje skierowałem w stronę WOPR'u.
Jakie cechy charakteru musi mieć lider, aby zarażać swoich podopiecznych pasją?
Twardość, upór, a przede wszystkim konsekwencję w działaniu. Jak do czegoś dążysz, by dojść do celu, patrz przed siebie, a wykonując coś na 50 proc. staraj się o kolejne 50 i nie odpuszczaj! Ważne, by stawiać sobie realne cele i umieć je etapami realizować, tego uczę również innych.
Niedawno świętował Pan 75. urodziny, które zbiegły się z 50- leciem pracy zawodowej w Klubie Radomiaka. Jak mógłby Pan podsumować pół wieku pracy ze sportowcami?
To wspaniały czas w mojej pracy zawodowej. W Radomiaku od 1962 roku byłem zarówno asystentem trenera, drugim trenerem, pomagałem leczyć ruchem i pracowałem jako fizjoterapeuta. W tamtych czasach w Radomiu dysponowaliśmy najlepszą rehabilitacją w całym województwie, dlatego miałem bardzo dużo pracy. Dzięki temu, że trenowałem kulturystykę, wiem jak przygotować piłkarzy na boisku. Podpatruję, jakie mięśnie pracują w czasie gry i właśnie pod nie układam wszyskie ćwicznia. Leczyłem zapaśników, piłkarzy z wielu drużyn, dlatego od tylu lat z sukcesami współpracuję z moimi "pacjentami" i bardzo cenię sobie ten kontakt, zwłaszcza, że jestem najwierniejszym fanem mojego klubu i zawsze przeżywam wszystkie sukcesy i porażki.
Dlaczego jeszcze cenię sobię tę pracę? Przez wiele lat miałem przyjemność pracować z najlepszymi. Janusz Gortat, ojciec Marcina Gortata, wtedy najlepszy bokser, Stanisław Gościniak będący w czołówce siatkarzy polskich, Henryk Kasperczak, zasłużony piłkarz i trener, fizjoterapeuta w Wiśle Kraków – to byli moi koledzy z warszawskich studiów, od których nie tylko czerpałem wiedzę i doświadczenie. Wspólnie motywowaliśmy się i szukaliśmy nowych rozwiązań treningowych.
Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem tu właśnie zaczynać, szkolić się i działać. Muszę się przyznać, że w swojej karierze zawodowej, kiedy już trenowałem i masowałem piłkarzy, miałem propozycję pracy w krakowskiej Wiśle, ale chyba jestem lokalnym partriotą i zawsze byłem mocno związany z klubem, więc tak już zostało. Pracują tu wspaniali ludzie, którym za wszystko dziękuję!
Okrągła rocznica zobowiązuje do dalszej ciężkiej pracy?
Tak, jak tylko zdrowie na to pozwoli, to oczywiście!
Patrząc na pańską formę widać, że zdrowy styl życia do także pańska pasja. Jak wygląda typowy, aktywny dzień Zdzisława Raduskiego?
Mój aktywny dzień zaczyna się o 5 nad ranem. O 7.00 jestem już na siłowni, potrzebuję około 90 minu treningu dla siebie. Przerzucam około 10 ton dziennie. Staram się dostosować trening do moich dziennych możliwości i smaopoczucia. Trenuję mądrze, nie przeciążam się, bo w moim wieku chcę dbać o zdrowie, a ono jednak z każdym dniem naturalnie słabnie. W poniedziałki po porannych treningach zazwyczaj umiawiam sie na indywidualną odnowę i masaże, a od wtorku pracuję już na politechnice, jako trener pływania i kulturystyki, przed zajęciami ze studentami mam jeszcze odnowę i fizjoterapię z piłkarzami tu w Radomiaku.
Pana recepta na znakomitą formę i długowieczność...?
Ruch, ruch i jeszcze raz ruch! Zawsze wszystkim to powtarzam, że ruch zastąpi każde lekarstwo, ale żadne lekarsto nie zastąpi ruchu! Jestem tej maksymy najlepszym przykładem.
Co zatem mógłby Pan poradzić współczesnym seniorom, którzy chcieliby zacząć aktywnie żyć?
Radzę przede wszystkim, by nie bali się ćwiczeń. Niech zaczynają trenować od porannej gimnastyki, rozciągania, spokojnych skłonów, wymachów. Ważne są spacery, najlepiej z dala od zgiełku ulic. Proponuję także biegi, wbrew pozorom świetnie służą seniorom, a przede wszystkim unikać lenistwa i dużo wszędzie chodzić.
Dostrzega Pan, że młodzież z Radomia coraz częściej zaczyna interesować się sportem i zdrowym stylem życia?
Cały czas jednak za mało! Od tylu lat zwracam uwagę na młodzież, dzieci i mam wrażenie, że coraz mniej się ruszają. Przez komputery i siedzacy tryb życiaszerzy się więcej chorób właśnie wśród młodego pokolenia. Wszystko, co osiągnąłem jest efektem ciężkiej pracy i ruchu, który ma ogromne znaczenie dla naszego zdrowia, dlatego spotykając się z młodymi ludźmi cały czas nakłaniam, by nie rezygnowali z lekcji w-f i każdego dnia choćby kilkanaście minut poświęcali na ćwiczenia lub przynajmniej odwiedzali szkolne boiska.
Czego życzyć Panu w życiu prywatnym i zawodowym?
Na tym etapie swojego życia czuję sie wolny. Szczęśliwy i zawodowo spełniony ponieważ robię to, co kocham, jednak, abym nadal był w formie i wykonywał swoją pracę jak najlepiej, potrzebuję zdrowia i wytrwałości!
A zatem życzymy tego z całego serca!
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała: Marta Kania
źródło: www.24radom.pl
Zdzisław Radulski – żadne lekastwo nie zastąpi ruchu!
Rozmawiamy ze Zdzisławem Radulskim – pasjonatem piłki nożnej, pierwszym trenerem pływania w Radomiu, ojcem radomskiej kulturystyki, byłym boskerem, od 50 lat spełnionym fizjoterapeutą w klubie Radomiak i szczęśliwym seniorem