Moda na deskorolkę nie przemija, ale zwykła deska powoli odchodzi do lamusa. Na Zachodzie prawdziwą furorę robi nowa dyscyplina sportu – streetsurfing. Połączenie surfingu i jazdy na deskorolce dotarło także i do nas
Odwiedzający tegoroczne targi Lato – Sport w Kielcach mogli zauważyć dwóch chłopców, poruszających się na nietypowym pojeździe. Deska „Surfer” (w innych krajach znana jako wave board) przypomina wyglądem zwykłą deskorolkę, ale zasada poruszania się na niej jest zupełnie inna.
– Jeżdżąc na takiej desce nie odpychamy się noga, tylko poruszamy się za pomocą ruchów całego ciała, powodując, że deska sama się toczy – wyjaśnia Bożena Gontowicz z firmy Rollies, importera nietypowych desek.
W zestawie z każdą deską znajdziemy pokrowiec oraz płytę DVD, dzięki której szybko opanujemy technikę poruszania się na nietypowej desce.
– Nauka jazdy jest bardzo prosta. Wystarczy tylko pięć minut i już możemy jeździć – twierdzi Gontowicz – Nawet czterdziestolatkowie potrafią się na niej poruszać.
– Nie trzeba odpychać się nogą, więc człowiek się tak nie męczy – dodaje Wojtek Borkowski, który prezentował na tragach możliwości takiej deski.
Na naszym rynku dostępne są dwie wersje street surfingowych desek: sztywna (przypominająca deskorolkę) i łamana (zginająca się na złączeniu). Od klasycznej deskorolki różni je także liczba i układ kółek. W „Surferze” znajdują się dwa ustawiające się do kierunku jazdy.
Czas pokaże, czy deski do street surfingu staną się tak popularne, jak ich kultowy poprzednik. Są na to duże szanse, bo potencjał drzemiący w tej desce i w nowej dyscyplinie sportu jest ogromny. Podczas świetnej zabawy możemy spalić zbędne kalorie, ćwicząc wiele partii naszego ciała. A o to przecież chodzi.