Ślimaki, małże, żabie udka – do tych smakołyków zdążyliśmy się przyzwyczaić, teraz przyszła kolej na… owady. Nie od dziś wiadomo, że owady są bogatym źródłem białka. Dlaczego nie włączyć ich do codziennej diety?
Większość z nas na samą myśl o insektach dostaje gęsiej skórki, a co dopiero, jeśli mielibyśmy jej jeść. Naukowcy (i to nie tylko z Azji czy Afryki, gdzie owady bywają uważane za przysmaki) przekonują jednak, że warto je konsumować, bo są po prostu zdrowe i pożywne. Jak mówią znawcy tematu, brzydzimy się je jeść, ponieważ tak jesteśmy wychowani – w naszej kulturze nie jada się po prostu mrówek czy żuków. Ale choćby w Chinach za przysmak uchodzą np. chrząszcze w cukrze, japoński cesarz Hirohito zwykł był ponoć jadać osy z ryżem, a w Meksyku przysmakiem są smażone koniki polne o smaku chili.
Co przemawia za owadami jako składnikiem diety? Choćby to, że owady, przed którymi tak się bronimy są w większości roślinożerne. A np. uważane za bardzo zdrowe owoce morza (np. krewetki lub homary) żywią się… padliną. Poza tym, według badań, niektóre gatunki owadów po wysuszeniu mają dwukrotnie więcej białka, niż surowe mięso, czy ryby. Inne z kolei są bogate w nienasycone tłuszcze oraz korzystne dla ludzkiego organizmu witaminy i minerały. Samo zdrowie, ale co ze smakiem, a przede wszystkim wyglądem? Ekolog David Georg Gordon przekonuje, że dla tylu cennych składników warto pokonać obrzydzenie.
Naukowcy z Meksyku wyróżnili 1700 rożnych gatunków owadów, które je się w co najmniej 113 krajach. M.in. w Tajwanie i na Bali, gdzie je się takie smakołyki, jak np. smażone świerszcze, gotowane gąsienice, czy ważki zawijane w liście bananowca.
Naukowcy prorokują, że być może niedługo zdrowe, suszone owady mogą stać się alternatywą dla tłustych przekąsek. Trudno chyba będzie jednak przekonać się do mrówek w sosie czosnkowym, grillowanych świerszczy, czy suszonych żuków.