Beata Sadowska – dziennikarka, prezenterka i entuzjastka zdrowego stylu życia opowiedziała nam o swojej przygodzie ze sportem i emocjach towarzyszących biegom maratońskim
Przebiegła Pani pełną długość maratonu. O czym myśli się w trakcie tak długiego biegu? Oczywiście oprócz zastanawiania się nad tym jak rozłożyć siły i czy dam radę dobiec do mety...
Najpierw jest gonitwa myśli, potem powoli, z kilometra na kilometr głowa się uspokaja, wycisza. Bieganie to dla mnie medytacja w ruchu, obserwowanie własnych myśli, spokój. No może poza 30-tym-którymś kilometrem, kiedy pojawia się kryzys. Wtedy po głowie krąży mi jedno: „Po co mi to?! Rzucam to bieganie!“. Na mecie oczywiście już nie rzucam J W tym roku udało mi się przebiec dwa maratony: warszawski i poznański – i to w ciągu dwóch tygodni! W Poznaniu poprawiłam swoją życiówkę o 3 minuty. Hurra!
Czy w trakcie biegu były momenty zwątpienia? Jeśli tak, to jak sobie z nimi poradzić?
Były, oj były. Pomagało mi powtarzanie sobie „najwyżej dotruchtam“. Ale najbardziej pomagali przyjaciele-kibice, którzy dopingowali, rozstawieni na trasie. A w Poznaniu – mój narzeczony, ktory biegł obok i przekonywał, że mi się uda, że jeszcze trochę, że zaraz koniec.
Jest Pani bardzo aktywną osobą. Czy sporty, które Pani uprawia pomagały w występach w programie „Gwiazdy tańczą na lodzie”, w którym wzięła Pani udział w 2007 roku?
Na pewno. Jako dziecko trenowałam lekkoatletykę na Legii przez pięć lat. Wierzę, że jest coś takiego jak pamięć mięśni – dobra koordynacja, równowaga zostają nam w prezencie do końca życia. Kiedy zaczynałam grać w tenisa, jeździć na rolkach czy na nartach, zawsze słyszałam: – „Niemożliwe, że to twoja pierwsza lekcja“. A jednak!
[-------]
A co z podnoszeniami? Podobno ma Pani lęk wysokości...
Podnoszenia na wysokość metra, dwóch mnie nie przerażają, wyżej – miałabym problem.
Wystąpiła Pani także w polskiej edycji programu Fort Boyard. Jak Pani wspomina niecodzienne zadania, które trzeba tam było wykonać?
No właśnie, ponieważ reżyser programu wiedział, że mam lęk wysokości – wszystkie zadania odbywały się w chmurach. Wspinanie po pionowej ścianie na zewnątrz fortu albo gigantyczna huśtawka z przyczepioną Sadowską fruwającą nad wybiegiem dla lwów. Pysznie? Myślałam, że umrę!
Jak koledzy z redakcji i znajomi patrzą na Pani zamiłowania do aktywności fizycznej? Czy któregoś z kolegów udało się może namówić na wspólne bieganie?
Ostatnio policzyliśmy z narzeczonym, że wspólnie namówiliśmy na bieganie już ponad 20 osób. To największa frajda, kiedy ktoś widzi, że to jest u mnie prawdziwe, nieudawane, że sprawia mi frajdę i przynosi efekty. Wtedy sam chce spróbować. W pracy wiedzą, że biegam. Kibicują, ale też pewnie myślą z uśmiechem: „Szalona!“.
Należy Pani do zapracowanych osób. Jak radzi sobie Pani z rozplanowaniem czasu między pracą, domem i aktywnością fizyczną?
Im więcej mam zajęć, tym lepiej jestem zorganizowana. Nie mam czasu na „puste przebiegi“. Wolę pobiegać z psem w lesie albo pójść na jogę. Dzień naprawdę da się zaplanować tak, żeby mieć czas na sport. Trzeba tylko chcieć.
Ośmielę zaryzykować stwierdzenie, że kocha Pani ruch. A która aktywność lub sport sprawia Pani największą przyjemność?
Bieganie i joga. Moje dwie wielkie przyjemności, które męczą, ale też dają ogromną satysfakcję. Akurat teraz jestem po weekendowych warsztatach ashtanga jogi. Boli mnie każda, nawet najmniejsza przestrzeń między żebrami, każdy mięsień, o którego istnieniu nie wiedziałam. Ale jaki mam uśmiech na twarzy!
rozmawiał Łukasz Pęksyk
www.fit.pl