Cały problem wynika chyba stąd, że wprawdzie ustawa o wykonywaniu zawodu instruktora istnieje, jest jasna i czytelna, ale niestety słabo egzekwowana. Ciągle jeszcze funkcjonują sytuacje, w których właściciele ośrodków prowadzących zajęcia fitness decydują się na zatrudnianie osób nie posiadających niestety podstawowego dokumentu, potrzebnego do tego, by być pełnoprawnym instruktorem. Mało tego: często wydaje im się, że stały klient z pierwszego rzędu ma wystarczającą wiedzę do tego, by mógł sam prowadzić zajęcia. Życie nie jest niestety aż tak proste, a znalezienie się po drugiej stronie sali często związane jest z przełamaniem wielu barier i długimi miesiącami intensywnej nauki oraz treningu. Oczywiście dobremu klientowi jest łatwiej, bo ma już pewne doświadczenie, jego ciało jest wytrenowane, a gorset mięśniowy przygotowany do intensywnej pracy. Sytuacja taka jest niewątpliwie znakomitym startem dla kandydata na instruktora, ale z pewnością nie może być momentem rozpoczęcia przez niego pracy jako samodzielnego prowadzącego.
Z mojego punktu widzenia problem dylematu posiadania lub nieposiadania uprawnień w ogóle nie istnieje. Dlaczego? Ponieważ niezbędne jest i jedno i drugie, czyli znakomite i nierozerwalne połączenie wiedzy i umiejętności z dokumentem uprawniającym do tego, aby z nich korzystać. To, że przeczytałeś pół biblioteki książek, byłeś na zajęciach u kilkudziesięciu świetnych instruktorów, masz poczucie rytmu i lubisz ruch nie oznacza wcale, że masz prawo wykonywać zawód instruktora. To zupełnie tak samo, jak w przypadku nawet bardzo dobrego kierowcy, który nie posiada prawa jazdy. Jego nieprzemyślane wojaże po mieście, z pewnością prędzej czy później zakończą się kontrolą i dotkliwymi konsekwencjami. I będzie to wersja optymistyczna. Przy zbiegu niesprzyjających okoliczności okazać się może bowiem, że delikwent ten świadomie lub nie, spowoduje kolizję lub wypadek, w którym ucierpią ludzie. Dokładnie taka sama sytuacja jest możliwa się na sali fitness. Wprawdzie możemy tam pojeździć, co najwyżej na rowerze stacjonarnym, ale i tak mamy pod swoją opieką najwyższą wartość – zdrowie i życie ludzkie. Jeżeli w trakcie prowadzonych przez nas zajęć zdarzy się wypadek, a nie będziemy posiadali uprawnień do ich prowadzenia – nie będzie dla nas żadnego wytłumaczenia. Ani z prawnego, ani z moralnego punktu widzenia.
[-------]
Skąd bierze się zatem taka lekkomyślność? Może przyczynia się do tego fakt, że „zawód” instruktora jest w Polsce ciągle jeszcze traktowany marginalnie. Niewielu identyfikuje prowadzących w klubie zajęcia instruktorów jako specjalistów i profesjonalistów. I chyba trochę sami sobie jesteśmy winni. Wpuszczając na salę niedoświadczonego i nieprzygotowanego niby-instruktora sami kreujemy wizerunek skaczącego przy muzyce bez ładu i składu zapatrzonego w swoje odbicie desperata, usiłującego metodą „radź sobie sam” przekonać grupę o swoim pseudo-profesjonalizmie. Pomysłowość takich delikwentów jest niestety nieobliczalna i nieograniczona. Co myśl to pomysł, co pomysł to realizacja, bez względu na konsekwencje, bezpieczeństwo i możliwości grupy. Bez procesu metodycznego, bez priorytetu treningowego, bez zasad bezpieczeństwa, bez adaptacji i realnych szans na pozytywne efekty, ale za to z... ogromną dozą ryku, bezmiarem źle ukierunkowanej energii i niezmierzonym oceanem wszechogarniającego chaosu.
A przecież dobry instruktor to przede wszystkim nauczyciel, który cierpliwie i ze zrozumieniem krok po kroku w sposób przystępny i bezpieczny odkrywa przed swoimi podopiecznymi nieznane fit-rejony. Zaczyna od łatwych szlaków, stopniowo podnosząc poprzeczkę, by w konsekwencji najbardziej wytrwałych doprowadzić do najtrudniejszych zajęć.
Sam musisz wybrać, jak chcesz być postrzegany i jakim chcesz być instruktorem. Poważne podejście do tego zawodu wymaga od Ciebie doświadczenia, wiedzy i posiadania stosownego dokumentu, którego zdobycie jest jedynie pierwszym krokiem, otwierającym drzwi do świata, w którym autoszkolenie jest permanentnym obowiązkiem.
Agnieszka Czajkowska
www.czajkowska.pl
www.fit.pl