Jak to będzie? 21 km? Najtrudniejszy półmaraton w Europie? Czy w ogóle jestem w stanie to przejść chociaż? Takie pytania nasuwały się jeszcze na długo przed rozpoczęciem „biegu”. W tym momencie jest już po wszystkim, zadanie wykonane! Jak było? Zacznijmy tę opowieść od samego początku.
fit.pl
2015-06-08 00:00
Udostępnij
 

1. Etap przygotowań

Hardcore nie był moim pierwszym biegiem z serii Runmageddon. Nie odważyłbym się porwać od razu na takiego giganta. Rozpocząłem swoją przygodę na spokojnie – rekrut, 6km w Sopocie. Zaczarowany atmosferą, postanowiłem iść za ciosem – Classic, 12km w Warszawie. Obie imprezy napawały optymizmem – da się zrobić! A jak się da to czemu nie spróbować sił w najcięższym wyzwaniu – tytułowym Hardcorze, Beskidy – 21km.

Moje przygotowania z ekipą rekiny fitnessu (fit.pl) odbywały się mniej więcej 1-3x w tygodniu w zależności od możliwości czasowych. Grupy w jakiej udało mi się trenować to około 4-5 osób. Trening – klasycznie – hiit na sali, bieg na świeżym powietrzu i nasza fantazja ułańska na okolicznym placu zabaw gdzie mieści się mini-siłownia. Maksymalne dystanse jakie razem biegaliśmy nie przekraczały jednak 12km. Siła i wytrzymałość zdawały się iść w dobrym kierunku zatem z podniesioną głową zbliżałem się do magicznej daty 31.05.2015

 

2. Na miejscu

Przyzwyczajony do charakterystycznej atmosfery panującej na zawodach rozpocząłem wypatrywanie znanych mi już wcześniej uczestników biegu. Nie zawiedli, już po chwile widać było kilka znajomych twarzy – m.in. zespół HOOAH – faceci w legginsach (stali uczestnicy, co zawody w innych kolorowych legginsach ;)) Łatwo też było zwrócić uwagę jednak, że Hardcore to nie Rekrut i frekwencja jest jednak sporo niższa. Nie sprawdzałem dokładnie list startowych ale z tego co się orientowałem przed biegiem gotowych do startu było około 600 osób (dla przypomnienia w sopockim Rekrucie startowało ponad 2000 osób).

Po krótkim rekonesansie otoczenia, odebraniu pakietu startowego – przeszliśmy do ultra tajemnej taktyki szykowania się na bieg. Zakłada ona zespół mikstur i kapsułek o magicznej mocy. A tak poważnie standardowo kilka kapsułek beta-alaniny, żele energetyczne w spodenki i jesteśmy gotowi!

Udajemy się na start, dołączamy się do rozgrzewki grupowej a po jej zakończeniu czekamy na mroczne odliczanie. Przed naszymi oczami ukazały się dymne race, widoczność zacząła spadać.. 10… 9.. W tle oczywiście znany i lubiany ACDC Thunderstuck.. 5.. 4….. 1..! Wystrzał.. i jesteśmy na trasie.

- Rafał, jeszcze tylko 20km 800m i 69 przeszkód – powiedziałem po pierwszej przeszkodzie. Gdybym tylko wiedział jak bardzo się myliłem! Ale o tym za chwilę.



 

3. Na trasie

Pogoda – ok 20 stopni Celsjusza. Słońce świeci, ale niebo zdawało się być przykryta delikatnie chmurami. Ciężko przewidywać co nas spotka na tak długim dystansie – biegniemy więc w czarnych koszulkach z długim rękawem + koszulką bezrękawnikiem fit.pl.

Pierwsze przeszkody – spokój, znane i lubiane przeciąganie kamienia z liną, parę dołków. Wszystko wydaje się być dosyć proste i tak też jest. Biegniemy przez las, docieramy nad wodę, gdzie strumyk płynie z wolna (wcale nie), biegamy trochę po kamieniach. Początek tak do 6km mało przypominał imprezy z tego cyklu – brakowało mi sztucznych przeszkód do jakich wcześniej mogłem się przyzwyczaić, ale cóż – dystans dłuższy to i rozłożenie przeszkód pewnie też.

Bardzo ciekawym przeżyciem było bieganie po górskim strumyku, przez mini-wodospady itp. Swoją drogą trzeba naprawdę uważać w takich miejscach, bo nie problem jak kilka razy udało mi się przekonać jest źle stanąć i niepewnie polecieć do przodu. Zdarzenie z wystającymi kamieniami zapewne byłoby mało przyjemne. Na szczęście jednak obyło się bez większych wypadków. Im dalej w las jednak tym ciemniej. Kiedy wreszcie wyszliśmy ze wspomnianego strumyka, opuściliśmy stumilowy myślenicki las – naszym oczom ukazała się... polanka? Tak chyba trzeba opisać. Problem w tym że ta polana pochylona była pod kątem około 60 stopni i trzeba było wejść na samą górę. Idąc po niej wydawało mi się, że jak się potknę to zlecę na sam dół. Łydki pracowały ostro ale mówię – tam jest półmetek, dadzą mi pić, idę! Góra oznaczała również, że w naszych nogach jest już około 12km.

Góra – kilka sztucznych przeszkód – m.in. przejście przez tzw. pajęczynę z lin, ściana ok 2,5m, losowanie zestawu pytań – czyli przeszkoda mentalna, a konkretniej zadanie matematyczne – mnożenie. Należało wylosować karteczkę z numerem zestawu, a zestawami były liczby do pomnożenia. Ja wylosowałem 17x38. Na górze dostawało się napój izotoniczny, żel energetyczny i karteczkę z napisanym numerem zestawu. Całość jak wspomnieli przy wydawaniu organizatorzy trzeba było zabrać ze sobą na dół, tak żeby nie śmiecić po drodze bo inaczej czekać nas miało specjalne dodatkowe zdanie. Zejście na dół odbywało się ku naszej uciesze za pomocą wyciągu – wskoczyliśmy na ławeczkę i szybko na dół.

Po drodze próbowaliśmy z kolegą z zespołu policzyć nasze zadania, ale jak się okazało łatwiej było po prostu dowiedzieć się poprawnej odpowiedzi od osób które przed nami już dotarły na dół i kontynuowały swoją wycieczkę pod nami – „HEJ, obliczyliście? – tak, który miałeś zestaw? 7 – Odpowiedź to 646. Dzięki” I tym sposobem na dole uniknęliśmy dodatkowego obciążenia na barkach (okazało się, że przy podaniu złej odpowiedzi w dalszą wędrówkę zabieralibyśmy worek z piaskiem). Wszystko pięknie. Problemem jednak pierwszym, który ciężko było przegapić był fakt, że wbiegając na górę przez wspomnianą „polankę” dosyć mocno byliśmy już spoceni, nikt nie pomyślał żeby dać nam na wyciągu chociaż termoaktywną pelerynkę przez co podróż ta nas konkretnie wyziębiła. Ja dosyć dobrze to przeżyłem, ale kilka osób było mocno zmrożonych.


Dalszy etap to ponowna wspinaczka na górę, tylko innym zboczem. Szczerze mówiąc myślałem że to już ostatnie wspinanie. Szybko jednak zweryfikowało się moje myślenie kiedy to okazało się że obok mamy kolejną – mniejszą ale pokolorowaną taśmą runmagedonnową co oznaczało kilkukrotne przechodzenie przez nią jak przez labirynt. Kolejne przeszkody jakie nas czekały to m.in. kilku metrowa ściana z siatki i kolejne wbiegi po leśnych ścieżkach w potoku błota. Tutaj przechodziłem najgorszy kryzys, sam nie zwątpiłem ani na moment ale moje nogi już niekoniecznie - zaczęły je łapać mocne skurcze. Z pomocą przyszedł kolejny raz kolega z zespołu – podtrzymywał mi plecy i po kilku minutach spokojniejszego marszu przeszło.


Przed nami kolejne przeszkody. Pamiętam jakie wielkie zdziwienie nas złapało kiedy na siatkowej-przeszkodzie strażak powiedział - „spokojnie jeszcze tylko 8km”. „8km? Chyba sobie żartuje, przecież za nami to już z 15.” – myślałem. I miałem rację.. - strażak pomylił się. Niestety w drugą stronę.

Kiedy zakończył się bieg w lesie po kolejnych km, zaczęliśmy zbiegać w kierunku upragnionej mety.. a przynajmniej tak mi się zdawało. Coraz bardziej było słychać dźwięki cywilizacji. Wbiegam na otwartą przestrzeń, widać trochę przeszkód – meta, myślę! Przede mną wielka zjeżdżalnia polewana wodą przez strażaków zakończona jeszcze większym dołem z wodo-bagnem (ciężko stwierdzić). Chlup i po wszystkim. Na dole miała czekać na nas woda – niestety organizatorzy przewidzieli za mało butelek i nie zostało dla mnie nic. Pech!

Potem ściana – pochyła z łańcuchem po środku. Należało wbiec, złapać łańcuch i wdrapać się na górę. Poszło. W między czasie spotkałem nasze foto-reporterki – „już niedaleko!” Rozochocony – biegnę dalej! To już meta!...
I tutaj pojawiły się schody. Okazało się jednak że mety nie ma i wcale jej nie widać. Rozpoczął się szczerze mówiąc średnio atrakcyjny biego-spacer po brzegu potoku, przeskakiwanie drzew, ogólnie same chaszcze, pokrzywy – mało ciekawy teren. Spodziewałem się ok 2-3 km maksymalnie. Etap ten trwał mniej więcej kolejne 5km.

Jedną z przeszkód z jaką musiałem się jeszcze zmierzyć po drodze była ustawiona drewniana konstrukcja, wysokości około 2m. Należało przejść po belce. Wydaje się proste. Bardzo dużym mankamentem było jednak nieprzemyślane totalnie podłoże - beton. Jedna osoba z naszej ekipy fiknęła na plecy – na szczęście nic się nie stało, ale z pewnością nie było to przyjemne. Idąc dalej - na trasie zaczęły wychodzić pewne mankamenty organizatorskie. W tak dużych chaszczach czasem bywały źle oznaczone trasy i kilkukrotnie spotkałem się że grupka ludzi stała i drapała się w głowę – gdzie dalej? Taśmy nie były zerwane, po prostu widoczność i ich rozmieszczenie zostawiały wiele do życzenia. Zabrakło wolontariuszy którzy w tych gorzej oznaczonych miejscach wskazaliby drogę. Jedna ciekawa sytuacja – biegniemy grupą około 10 osób strumykiem, nagle dobiegamy do końca i... wbita w ziemię opaska runmageddon a my nie wiemy gdzie dalej biec. Żadnego oznaczenia. Po chwili dopiero okazało się, że trzeba tą samą trasą wrócić – tylko po drugiej stronie taśmy. W głosach słychać było już trochę znużenia ludzi, nawet samym brakiem możliwości biegu. Po prostu się nie dało.

Kolejnym mankamentem były... oszustwa. Cała formuła tak naprawdę opierać się ma nie na współzawodnictwie, ale zabawie, kooperacji z innymi uczestnikami. Problem w tym, że kiedy pojawia się tak duże zakłopotanie w związku z niepoprawnie wyznaczoną trasą pojawiają się oszustwa zarówno te przypadkowe jak i te zamierzone. Sam byłem świadkiem jak na naszej trasie były 3 baseny z wodą, sztucznie przygotowane na trasę. Po każdym z nich taśmy prowadziły po raz kolejny w las. Większość jednak była tak znużona tą dezorientacją, że przechodziła przez wszystkie 3 baseny na wprost. Ja akurat pobiegłem w las zgodnie z wyznaczonym kierunkiem. Według moich obserwacji czas wydłużyłem sobie tym zagraniem o jakieś 20-25 min.

Na pełnym zmęczeniu, po przejściu kilka razy przez rzekę dobiegliśmy jeszcze do liny podwieszonej pod mostkiem (którym kiedyś już jakoś na początku przebiegaliśmy). Przy tak dużym wysiłku jednak pierwszy raz odpuściłem i zamiast się wspinać – zrobiłem karne 30 burpeesów w wodzie.



Biegnę dalej! Z racji tego że podczas tak długiego biegu mocno się zgrzałem – organizatorzy postanowili temu zaradzić i postawili DWA WIELKIE KONTENERY z wodą i lodem. Temperatur wody to myślę maks dwa  2 stopnie Celsjusza. Kierując się doświadczeniami z poprzednich runmageddonów byłem pełen optymizmu. Tym razem jednak ekipa organizatorów stanęła na wysokości zadania i poziom trudności był nieziemski! Sam wskok do wody nie stanowił wielkiego problemu, problem pojawił się po zanurkowaniu pod wodę. Już wiem jak mogli się czuć ludzie na Titanicu. Szok totalny dla organizmu i to dwa razy z rzędu.

Kolejne przeszkody to: Wielka czarna ściana (chyba z 5m). Poszła sprawnie, było kilka osób, wskoczyłem na barki i po sprawie. Dalej, Indiana Jones tzw czyli lina nad dołem z wodą. Trzeba było złapać i przeskoczyć jak w filmach z tytułowym Indianą. Następnie kilka dodatkowych sztucznych ścianek, przejść i dotarłem do upragnionych rugbistów. Oczywiście położyłem wszystkich. Błagali żebym już poszedł... A tak poważnie to wskoczyłem im na plecy i chyba widząc moje zmęczenie puścili mnie na tak długo wyczekiwaną metę... po jak się potem okazało 25km.

Organizatorzy postanowili nam jak widać „dorzucić” w gratisie prawie rekruta (6km dla przypomnienia). Z takich głupot to zawiodłem się trochę, że nie dostałem jak zwykle izotonika. Organizatorzy wydali mi tylko piwko (tylko i aż) oraz małą wodę. No cóż... Dostałem na górze, wykorzystałem swój przydział pomyślałem.

 

4. Podsumowanie

Jak się czułem na mecie? Zmęczony ale i niezwykle dumny. Udało się zaliczyć ponad 25km biegu i myślę ponad 80 najróżniejszych przeszkód. Duma rozpierała mnie olbrzymia, pomimo drobnych uchybień ze strony organizatorów. Wydaje mi się że na przyszłość powinni lepiej zadbać o dostępność wody na trasie (ok, jeśli to jedna z przeszkód to niech to będzie po 12km, nie wcześniej ale bez przesady) i oznaczenie trasy.

Wydaje mi się również że powinno być więcej wolontariuszy na trasie i służb które mogłyby reagować w przypadkach kiedy uczestnicy gorzej się poczują (łącznie widziałem takich może z 5 osób). Na trasie widzieliśmy około 10 uczestników którzy prawie że bez oddechu siedzieli i czekali na uspokojenie tętna. Bawiłem się świetnie, tą formułę polecam jednak tylko osobą które regularnie zajmują się sportem, nawet nie wyczynowo – ale z pewną systematyką. W innym przypadku – classic lub rekrut. Na mojej szafce zawisł ostatni – 3 nieśmiertelnik układając cały napis – Runmageddon potwierdzając że ukończyłem wszystkie 3 wyzwania. Coś pięknego! Mam nadzieję, że mankamenty zauważone podczas trasy będą naprawiane.. a tak czy inaczej widzimy się w czerwcu na Classic po hałdach kopalnii!

Do zobaczenia!