Tak czy inaczej dotarliśmy w końcu do Krakowa, i udaliśmy się do hotelu „Sheraton” gdzie ulokowano nasze gwiazdy. Pierwszy do lobby zszedł Dorian, który był nieco przerażony naszą liczącą 12 osób ekipą – jednak jak na zawodowca przystało zachował zimną krew, przywitał się ze wszystkimi i z kamienną miną czekał wraz z nami na Ronniego. Obecnie nie widać już po nim może tak bardzo tego, że był zawodowym kulturystą – sprawia raczej wrażenie chłodnego biznesmena. Naprawdę chłodnego, i tego wizerunku nie ociepla nawet diamentowy kolczyk w uchu. Na szczęście to tylko pierwsze wrażenie – Dorian jest bardzo otwarty i miły. Co do Ronniego: Choć widzieliśmy się kilka razy wcześniej na FIBO, muszę powiedzieć że Ronnie nadal robi piorunujące wrażenie – kiedy wyszedł z windy oczy wszystkich skierowały się na niego – zabawne było to, że znalazł się człowiek który podszedł do niego i powiedział „poproszę o autograf panie Tyson”.
Po krótkiej prezentacji, wymianie uścisków dłoni i wszystkich tych rzeczach, które robią ludzie cywilizowani wsiedliśmy do samochodów, i ruszyliśmy w stronę Zakopanego. Droga byłaby całkiem miła, gdyby nie korek, w którym staliśmy przeszło godzinę. Na szczęście Mamed był w szczycie rozrywkowej formy, i jego teksty odwróciły uwagę od niedogodności – wiedziałem że jest fantastycznym człowiekiem, jednak przy bliższym poznaniu tylko zyskuje. Twardziel w ringu, a w życiu prywatnym niesamowicie fajny, otwarty i miły człowiek. Nie ma w nim odrobiny „gwiazdorstwa” które czasem prezentuje Ronnie.
Dotarliśmy do Szaflar, gdzie naszymi gospodarzami był hotel i kompleks basenów „Termy Podhalańskie” – już na wstępie czekały na chłopaków hostessy, a nieoczekiwanie zjawił się także Marcin Najman, który momentalnie wczuł się w rolę wodzireja, i przedstawił zebranym całe towarzystwo. Pewnie nie uwierzycie, ale podczas naszej kilkugodzinnej wizyty przez obiekt przewinęło się blisko 700 osób! Obiekt jest naprawdę fajny, i żałuję że nie mieliśmy czasu na to, by naprawdę się tam wyluzować – ale cóż, obowiązki…
Kiedy zgromadzonych ludzi zabawiał Drao Dee (raper towarzyszący nam podczas seminariów) reszta ekipy odpoczywała i knuła plany delektując się winem i fantastycznie przyrządzonym jedzeniem. Przed tymi kilkoma wyczerpującymi dniami jakie nas czekają fajnie było wyciągnąć się na leżaku i porozmawiać na luzie z Dorianem i Ronniem.
Po krótkiej rozgrzewce Marcin Najman dał szybki pokaz technik bokserskich, a w chwilę później zmienił go Mamed, który momentalnie rozpalił publiczność efektownym pokazem MMA. Dorian pojawił się na scenie, jednak odpowiedział tylko na kilka pytań publiczności i wrócił do naszych biznesowych pogaduszek. Ronnie zaś dał się namówić na zdjęcie koszulki, i choć wiem, że się powtarzam – wygląda naprawdę dobrze. Pomimo wieku i szeregu kontuzji zbiorową reakcją było słyszalne wszędzie „uaaaa”.
Chwila tanecznej zabawy, kolejny występ Drao Dee, poczęstunek którego nie przejadłaby cała armia wygłodzonych Chińczyków i szybki wyjazd do Zakopanego, by pokazać gościom piękno gór. Pokaz się udał, choć nie trwał długo – na szczycie Kasprowego było ledwie 3 stopnie, a chyba tylko ja zabrałem ze sobą bluzę z długim rękawem. Swoją drogą Ronnie nawet „gęsią skórkę” ma większą.
Jazda kolejką dostarczyła nam niezapomnianych wrażeń – nie wszystkim pozytywnych, ale nikogo nie trzeba było reanimować. Ale wiecie co najbardziej podobało się Ronniemu? Jazda bryczką – był zadowolony jak mały chłopczyk, który dostał cukierka. Nie wiem tylko czy zadowolony był koń, ponieważ ważący 135kg zawodnik stanowił całkiem niezły nadbagaż.
Droga powrotna już w ciemnościach, na pół śpiąco – i tu kolejne zaskoczenie – Ronnie chce robić trening. O 21, po męczącym dniu ten facet zrobił trening, który oglądałem z niemy podziwem. Jednak rzeczywistość to nie film, a widok „kabli” o grubości 2cm robi wrażenie na każdym.
Ciężary stosunkowo niewielkie, ale intensywność ogromna… Otoczony przez wianuszek kibiców Ronnie robił swoje jakby był na siłowni sam – pracował jak maszyna, a potem po prostu wyszedł. Jak gdyby nigdy nic. Wrażenie było naprawdę fajne, a jedynym zgrzytem był brak ręcznika – Ronnie z niejakim zdziwieniem wycierał się higienicznymi, jednorazowymi ręcznikami.
Po 23 dojechaliśmy do hotelu, gdzie przy pizzy nakreśliliśmy plany na kolejny dzień – zawodnicy zwiedzają Wawel i Stare Miasto, a my przygotowujemy seminarium, torby z gadżetami i prezenty dla gości.
Ok., idę spać i żegnam się z Wami – mam nadzieję że dziś zamiast faktur i zamówień przyśnią mi się góry i baseny termalne. Pozdrawiam.
www.fit.pl
Extreeme Gladiators - dzień pierwszy, czyli w wielkim biegu…
Nie ukrywam, że był to wyjątkowo długi dzień – wstaliśmy o 5 rano żeby zdążyć na pociąg do Krakowa, a teraz kiedy piszę ten post jest godzina 2:52. O podróży nie będę się rozpisywał – każdy kto choć raz jechał pociągiem wie jaka to fajna zabawa – nasz pociąg był pełen nawalonej młodzieży, bab z jajami, chłopów z widłami itp. – na szczęście spóźniony był tylko o 40 minut, co już na starcie wróżyło powodzenie całej akcji…